cień na schodach

Stoję na przystanku, przeszukuję kieszenie, bo tramwaj nadjeżdża, a maseczki jeszcze na gębie nie mam. Myślę: dobra, owinę mordę szalikiem, na pewno jest w kieszeni spódniczki. 

Wsiadłam, owinęłam wspomnianą i kupiłam bilet. Szukam. Szukam. 

Jasny szlag, psia morela, krucapysk.

Ni ma.

I w tym momencie zaczęły spadać na mnie pierwsze solidne krople zgryzot. Bo pierwsza spadła, kiedy zapomniałam certyfikatu szczepienia i tramwaj czmychnął mi sprzed nosa, a następny z przesiadkami miał nadjechać dopiero za dobre dziesięć minut.

Kolejną było nerwowe poszukiwanie miejsca, gdzie mogłabym kupić maseczkę w styczniowy i niedzielny wieczór. No łatwo nie było, ale znalazłam żabkę w pobliżu przystanku przesiadkowego. 

To znaczy: przygotowanie do wyskoku, wyskok, krótka orientacja w terenie (do momentu zobaczenia zielonego neonu z rana esculenta), bieg w stronę pasów. Stać - czerwone. A po chwili przeskakiwanie w kilku susach pasów z kilkoma staruszkami drepczącymi przezeń. Trzy schodki do żabki. "Dzień dobry", "dzień dobry", "to proszę", "4.99", "proszę, bez reszty", "to proszę", "dziękuję ślicznie, dobranoc!". I znowu susem przez pasy póki zielone, krótki przebieg pod przystanek, rzut oka na tablicę odjazdów: ok, jeszcze ze trzy minuty.

Wsiadam i jadę tym razem w maseczce, a nie w szaliku skryta.

Znów wyskakuję z tramwaju, zostało siedem minut, to znaczy, że jeśli polecę dyrdoka, to zdążę. 

Więc lecę. 

Trochę lawiruję między ludźmi na chodniku, latarniami i kamienicami, bo drogi do Teatru Groteska jeszcze wtedy nie znałam. Wyprzedzam jakiegoś typa w płaszczu, a potem on tuż przed drzwiami wyprzedza mnie. Wniosek jeden: zatem wbiegający ludzie, to nie tak wcale nieduża grupa widzów i widzek. Najważniejsze: jestem już na miejscu.

Odbieram mój bilet z okienka (wyprosiłam rezerwację w mailu) i reszta już tradycyjnie, płaszcz, bilet, certyfikat, proszę, proszę, dziękuję.

Wzięłam ze sobą Zbycha, trzeci tom Memuarów (z Jeremim w kapeluszu) i długopis z markerem, bo czy taki marker wodoodporny i niby wszystkoodporny nie za hardy na stronnice o Jeremim? A no właśnie - nie wiadomo. No to wzięłam też czarnego bica - najlepsze długopisy. Ubrałam nawet skarpetki w małpiszony na szczęście, żeby sobie nawróżyć czego dobrego.

I udało się.

Dotarłam (i zdążyłam!), z maseczkami, biletami, oświadczeniami. Wszystkim. 

O godzinie 19:00 w dniu 23 stycznia 2022 roku w krakowskim Teatrze Groteska rozpoczął się koncert Magdy Umer, której przygrywał na fortepianie Wojciech Borkowski. 

Ciemna, skupiona sala, miejsce w ostatnim rzędzie (dość dobrze widać!) i już tylko trosk brak przez następne dwie godziny. 

Magda i Wojtek cali, zdrowi, pogodni i cudowni jak - mogłam się przekonać - zazwyczaj. Czwakroć?

Non lo so.

Czy udało mi się zapytać Magdy, czym woli - jeśli mogę poprosić o chwilkę - podpisać dla pewnej Natalii Memuary? 

Nie. Powiedziała, że miała nie podpisywać, że bez maseczek to w ogóle (ja miałam - zdobyte we wspomnianej żabce - ale towarzystwo czekające razem ze mną już nie), a potem usłyszałam, jak już w samochodzie mówi: jak jednej osobie podpisze, to znowu afera będzie... 

Odpuściłam, uszanowałam, pojechałam do domu, a właściwie tymczasowego mieszkania.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

To było tak. 

Wyszłam powoli, bo utulona muzyką, głosem i spokojem z sali, odebrałam płaszcz i zaczęłam bitwę ze swoimi myślami. 

Myśl pierwsza: "zostań, poczekaj, poproś, podziękuj ślicznie, oduśmiechnij się, dobranocnij i albo wyjdź, albo przytrzymaj drzwi, a potem nie zgub się z wrażenie po drodze na tramwaj, bo noc już ciemna, mroźna i styczniowa przecie". 

Myśl druga: "nie zawracaj ludziom głowy, jedźta w cholerę i ciesz się (również w cholerę), że wszystko się udało, było pięknie i będzie pięknie, bo jeszcze niejeden koncert przed tobą".

Jako że dawkę stresu i emocji na jeden wieczór uznałam za zbyt niską, stanęłam z boku schodów, aby nikomu nie zawadzać, i czekałam. Ze mną kilka innych osób, ale nas czekających było nie więcej niż piątka. 

Po rzece ludzi, potem strumyku, nastąpiło siąpienie się ludzi wychodzących z teatru. Rzucali cienie na ciemnozieloną ścianę, co przyprawiało moje serce o nagły zryw do galopu. A tu idzie jakiś pan w płaszczu, z głową tu i ówdzie przyprószoną włosami, a nie pewna pani z piękną, srebrną czupryną, o uśmiechu ciepłym jak promienie słońca na krzaczkach truskawek, kiedy te wspomina się w szarobury dzień zimowy, w ciemnym odzieniu. 

Już miałam odejść, gdy nagle: cień na ścianie. Po chwili głos. A nawet głosy, teraz to już nie tylko serce poderwało się do biegu, ale też nogi, cholera, chciały czmychnąć bóg wie gdzie. Ale już za późno, grupka osób szła w stronę wyjścia, w stronę schodów... 

Mnie zamurowało. Współczekający podeszli, poprosili - odmówiono. 

"Ok, to dobrze, dziękuję, dobranoc" pomyślałam, oni jakby nie usłyszeli odmowy i podążyli za grupką, która podeszła do samochodu stojącego przy wejściu. 

Odeszłam powolnym krokiem, bo stawianie kroków prostych, nieurywanych okazało się tamtego wieczoru dość trudne. Nie jest to trudne do zrozumienia: 

LUDZIE KOCHANI, TO MAGDA UMER!!!

Karmelicka 6, 21.01.22

Potem już tradycyjnie, czekanie na tramwaj (długie), łagodny szeptośpiew w słuchawkach, czytanie ogłoszeń na słupach i witrynie teatru Bagatela, nieporadne bujanie się i zdziwione spojrzenie taksówkarza. O, już tramwaj.

Zawsze po hucianych wojażach kulturowych wracam do tego mieszkanka z poszczekującym beaglem, by - o zgrozo - do późnych godzin nocnych zdawać relację z odbytej wyprawy. I to brzmiałoby dość sielankowko, gdyby nie to, że relacje zdaję późną niedzielą i nierzadko zahaczam o poniedziałek, a słuchająca zwykła chodzić do pracy. 

No cóż, to musi być miłość. 

Czy żałuję? Nie, pomimo nerwów, bicia serca bliskiego palpitacji, gdy cień schodzącej osoby pojawiał się na ścianie, pośpiechu i pieniędzy. Absolutnie.

Paparapaparapapa.

Wyśpiewane, wypłakane, wyśmiane, rozradowane, wzruszone i przepełnione miłością półtorej godziny. Tutaj nie ma czego żałować. Może to przez "planowanie"? W Ateneum schowałam się przed mrozem w oczekiwaniu na siostrę, a pisadło i resztę wzięłam szturchnięta krztyną optymizmu.

A może po prostu muszę pojechać do Ateneum? 
Nie narzekałabym, moi drodzy, nie narzekałabym.

Swój pierwszy koncert jesienny opisałam tutaj, a skąd, kto, co, gdzie to tutaj umerowo-urodzinowo.

Dziękuję, pozdrawiam i już czas na sen.
Dobranoc 🌙

Wawel wieczorny i czerwcowy

PS Nie wiem, co mogłabym jeszcze dodać poza jednym: chodzenie na koncerty Magdy Umer jest najpiękniejszym hobby, jakie mogłam mieć. A tutaj, czyli w styczniu 2022 roku jeszcze nie miałam pojęcia, co dopiero przede mną. A będzie tylko lepiej!

(25.08.2022)

Komentarze