Tak młodo jak teraz już nigdy się nie spotkamy

"Ach, panie, panowie
Już ciepła nie ma w nas
Co było, to było
Minęło jak miłość
Prześniło, przelśniło
Wyśniło się do dna

Poczerniały pnie drzew, liście porwał im wiatr
Poznikały gdzieś hen jak nadziei mych ślad
Niezłowione figlują szczupaki
Przeszedł rok, minął rok - byle jaki

Widzisz, kończy się bal, nie mów mi, że ci żal
Przecież patrzysz nie tak, mówisz: "Szczęścia nam brak"
Zamarzają na śmierć kartofliska
Wiem, że pora rozstania już bliska"

Kiedy w pociągu słuchałam "Andel" Karela Kryla i z radością mruczałam sobie w myślach: "co mě čeká a nemine" patrząc za okno, myślałam o zaplanowanych na weekend miejscach. I choćby moje myśli były śmielsze czterokrotnie, to nie wpadłabym na to, co się wydarzyć miało.

Wieczór dwudziestego siódmego dnia listopada Anno Domini dwa tysiące dwadzieścia jeden wydaje mi się snem. Bardzo przyjemnym, niezwykłym, ale - jak to sen - nierealnym. To jednak prawda, o której świadczy bilet, broszurki informacyjne teatru Ateneum, zdjęcie neonu i co najważniejsze... ale nie uprzedzajmy faktów!

"Koncert jesienny" Magdy Umer był drugim moim w życiu koncertem, więc dalej nie mam doświadczenia w tym temacie, jednak jedno wiem z pewnością - to nie było ani trochę podobne do "Kolor cafe" Michała Bajora z października. Ani trochę; co nie działa ani na plus, ani na minus. Jest czymś zupełnie innym. Po prostu wykracza poza wszelką możliwość objęcia tego moim rozumem. Nie chodzi mi o to, że jestem głupia, a mój umysł wąski - nein. Po prostu to, że ja widziałam Magdę Umer, słyszałam ją i jej uśmiech wydaje się odległym marzeniem. A co dopiero to, że ja ją spotkałam po koncercie? To mi się chyba przyśniło. A jednak nie - mam jej podpis: Natalii, na zawsze Magda Umer.

To jest jeszcze bardziej niedorzeczne, gdy to napisałam niż gdy po prostu kołatało mi się po głowie. No bo jak to? Ja, Magda Umer, teatr Ateneum z unoszącym się duchem Wojtka Młynarskiego i Gustawa Holoubka w Warszawie? I ja do niej coś powiedziałam, a ona mi odpowiedziała? Ba! uśmiechnęła się do mnie?

Żeby nie było niejasności: to nie tak, że Michał Bajor to mój sąsiad, którego widuję jak kosi trawę i wyciąga listy ze skrzynki, a Magda Umer to siostra Elżbiety II, która mieszka nie dość że ze granicą, to jeszcze kawałkiem wody. Nie, Michał Bajor to... no budzi szacunek, podziw i zachwyty, a jakbym go spotkała po drugiej stronie ulicy, to bym zemdlała (ba! i to trzykrotnie!) albo uznała, że mam halucynacje. Ale Magda Umer to dla mnie nimfa z baśniowego ogrodu Alicji w Pacewie, ze zdjęć na stronnicach w Memuarach... to rusałka! I ja bym miała rusałkę widzieć? To już nie halucynacje, to sen jaki złoty!

fot. Kot Przybora lub Zuzia Łapicka, źródło: oficjalny profil Magdy Umer na fb

Do teatru wpadłam niespóźniona o włos, bo mam dość siły w nogach, aby biec nawet w listopadzie i w sukience omotana kurtą po kolana, a autobus 185 wyczajony przez siostrę zdołał nas (cudem!) dowieźć. Wpadłam też na chwilę do Sceny 20, aby wyproszona przez portiera pognać już pod właściwy adres: Jaracza 2, czyli do końca ulicy i w prawo. 

Dziękuję, zapamiętam na przyszłość.

Przepchnęłam się chodnikiem, prześlizgnęłam między siedzącymi i czekałam na koncert.  Gdy po zajęciu miejsca podniosłam głowę, zobaczyłam na scenie fortepian po lewej i lampę, fotel oraz stolik na środku. Zamarłam na moment, słysząc w duszy dwa skowyczące głosy: czemu nigdy nie trafisz na właściwe miejsce? i oby to była jednak właściwa sala!. Wątpliwości były uzasadnione, bo gdy kilkoma susami pokonałam schody, niewiele myśląc, wpadłam do pierwszych drzwi jakie zobaczyłam i natychmiast zaczęłam przepraszać szeptem zgromadzonych i jak najmniej szkodliwie przedostawać się na swoje miejsce. Serce moje zamarło na myśl, że pomyliłam sale. Trwałam w niespokojnym oczekiwaniu.

Wyszła Ona, a ja przestałam myśleć, za to moje serce zaczęło tańczyć tango, bo tylko tango burzy krew. I chociaż krew miałam rozburzoną, to nie miałabym jak spaść z krzesła, bo prawie całkowicie mnie odcięło (ale nie zemdlałam!). Z czasem myślenie, które pierzchło, wróciło, bo co by niby mogło mnie uspokoić lepiej niż uśmiech Magdy Umer? Siedziała już wtedy na jedynym oświetlonym elemencie - fotelu - a ja zanurzona w ciemności utkwiłam w niej łaknące spojrzenie. 

I tak minęły minuty wypełnione Magdą, podczas których śpiewała, opowiadała, śmiała się, żartowała i uśmiechem odpędzała smutek z rzeczywistością, a do naszych serc sączyła smutek, ale za to piękny. Opowiadała (najpiękniej!) o przyjaciołach i przyjaciółkach, a Wojciech Borkowski pięknie wracał, gdy omsknęła jej się jedna zwrotka w "Stacyjce zdrój". 

Po prostu niewiarygodne i wiary niegodne.

Pożegnała się z nami "Już czas na sen" i wstała z fotela z tym uśmiechem anioła. Widownia siedziała. Zerwałam się z miejsca i klaskałam, stając jako jedna z pierwszych. Za nami wstała reszta sali. Były kwiaty, łzy, uśmiechy i bis. Bisem było - oczywista - "Jeszcze w zielone gramy" zaśpiewane z nami ("to państwo tak w maseczkach umieją?").

Wyszłam z sali, niedowierzając, że to koniec - jak po czymś takim wrócić do rzeczywistości? 

Czy to naprawdę był sen? Dla pewnego pana obok mnie to rzeczywiście był sen - jego partnerka czy znajoma budziła go szturchańcami.

Ustawiłam się w kolejce po kurtkę i wyszłam z niej jednak, bo chęć zobaczenia Ateneum wygrała z wszystkim innym.

Uważne oko dostrzeże Michała Bajora w "Brelu"

"Jabłonie, kwitnące jabłonie!"
Ustawiłam się w kolejce, dostałam kurtkę i SMS od siostry, że będzie o dziewiętnastej. Jedyne co mi pozostało to czekać, wyszłam więc z budynku, lecz mróz wpędził mnie z powrotem. Przechadzając się od ściany do ściany w przedsionku, czytałam broszurki i przepuszczałam ludzi. Gdy teatr już prawie opustoszał i tylko obsługa, ja i przypadkowe osoby pozostały w murach teatru zobaczyłam Ją. Szła z uśmiechem, żegnając się z pracownikami, na rękach miała bukiet białych róż.

Oniemiałam: czy ja się dobrze czuję? Fatamorgana?

To wspomnienie nie wydaje mi się nawet snem, to brzmi jak bajka. Stałam w przedsionku ja, która była jak po obuchem w łeb, a w moim kierunku szła MAGDA UMER z bukietem róż. Gdybym miała wtedy zdolność myślenia, to bym się uszczypnęła. Jakąś krzytną rozumu mi pozostałą podjęłam decyzję: miałabym zwiać z tego przedsionka, bez słowa, uśmiechu, niczego? No do dupy. Ten naparstek myśli, który trzymał się mnie dzielnie, nakazał mi zejść z przejścia, w którym nadal stałam zamurowana i patrzyłam, jak nadchodzi Kobieta Mojego Życia. "Alleluja i do przodu!" musiał pomyśleć mój mózg chyba spoza mojej głowy, bo usłyszałam jakiś drżący głos - spoza mojego gardła a jakby mój - do przechodzącej Magdy Umer odzywający się coś w te słowa: czy mogłaby Pani podpisać dla mnie książkę?

Zgodziła się! Rany boskie i co teraz?! W te pędy zaczęłam grzebać w Zbychu (torba z Good Looda) za markerem, a drugą rzeczą, którą napotkała moja ręka, okazała się być płyta "Tak młodo jak teraz". Pomijam to, że po powiedzeniu "książka" wyjęłam coś, co zdecydowanie było płytą a nie książką, byłam zbyt upojona, żeby zauważyć jakąś niewłaściwość. Podałam jej czarne pisadło i płytę z duetami. Zapytała dla kogo, odpowiedziałam, że dla Natalii. Napisała drukowanymi NATALI i z wahaniem zapytała: przez jedno "i"?; nie, podwójne - odparłam szybko.

To przypomniało mi fragment, okruszynę dosłownie z programu Zwierzenia przy fortepianie, które prowadziła z Jeremim Przyborą i Jerzym Derflem jako panem muzykantem: "(...) i pewno właśnie dlatego, bo inaczej sobie tego nie potrafię wytłumaczyć, wyobraziłem sobie, że on jest również kompozytorem. (Nie wiem skąd mi to w ogóle do głowy przyszło). I zaproponowałem mu napisanie muzyki do inauguracyjnej audycji Teatrzyku <Eterek>. Teatrzyka czy teatrzyku? Pani jest po filologii..." .

Nie miałam jak się nad tym zastanowić, ludzie złoci, obok mnie stała MAGDA UMER, która zatykała marker, za którym dzień wcześniej przekopałam Empik.

MAGDA UMER rusałka z Pacewa. 

Podziękowałam (już nie wiem ile razy) i nagle z głupia frant powiedziałam na jednym wydechu: a... a ja wiem, co to jest gie...e...sss... GS. W myślach popukałam się solidnie w głowę - tyle masz do powiedzenia Magdzie Umer? Pięknie, no pięknie. Ona uśmiechnęła się czy zaśmiała (za takie niuanse - uśmiech MU?! - nie ręczę) i powiedziała: to bardzo dobrze.  W głowie miałam jednocześnie nic i bardzo dużo (Jeremi gdzieś tam stukał, pukał z tą polonistyką), więc odpowiedziałam dobranocą na do zobaczenia i jakimś sposobem wyszłam.

Chłód po wyjściu nieco mnie otrzeźwił, ale nadal moje jestestwo było upojone i zdjęte szokiem, że coś powiedziałam, ba! wymieniłam zdania z Magdą Umer. MAGDĄ UMER.

Zachłyśnięta szczęściem i pełna niedowierzenia w to swoje szczęście spacerowałam wzdłuż fotografii z przedstawień przy murze teatru. Czekałam w końcu na siostrę (że też o niej pamiętałam!). Przez ten czas kilkukrotnie widziałam, jak Magda wchodzi i wychodzi z teatru. Biel bukietu położonego na dachu samochodu odcinała się znacząco od mroku wieczoru i czerni lakieru. Neon świecił niewzruszenie. Ja tuliłam do siebie płytę, nie wierząc w to, co się dzieje. Potem widziałam jeszcze jak Wojciech Borkowski (!!!) idzie w moim kierunku (stałam wtedy za bramą na parking dla pracowników), a później znikł w ciemności.

Siostra przyszła lekko po siódmej. 

Że też tyle rzeczy wydarzyło się podczas tej dwugodzinnej rozłąki?

Wyjaśnień strzępek:

Ten "GS" to z piosenki "Ach panie, panowie" Agnieszki Osieckiej i z anegdotki o dziewczynie, która podczas literackiego karaoke prowadzonego kiedyś przez Magdę zaśpiewała "jeszcze czynny dżipees (GPS)" i wtedy MU uświadomiła sobie, że jest już na świecie pokolenie, które nie zna tych sklepów, gdzie nie brakowało jedynie tanich papierosów, łez i złamanych serc.

Sorella określiła to angielszczyzną: to taki inside joke?

Ja, schwester, ja.

Teraz po kilku dniach żałuję ogromnie, że podałam jej tę płytę tak, aby podpisała się na jej ostatniej stronie - przecież z czasem napis może się zetrzeć. Oby tak się nie stało.

A jeśli ktoś niezbyt wie, o kim tutaj się tak produkuję to dyrdoka do tego tekstu o MU lecieć!

"Gasną ognie wśród łąk, biegną chłopcy znad rzek
Chłodna noc, długa noc zawitała na brzeg
Śpią samotne ziemniaki w popiele
Nie przyjedzie już nikt na niedzielę
Jeszcze czynny GS, więcej piwa niż łez
Lecz nie taki już tłok - przeszedł rok, minął rok
Sennie chwieją się łany rzepaku
Umierają co słabsi wśród ptaków"
"Panie, panowie" Agnieszka Osiecka

Pozdrawiam, cześć i pa!

27.12.2021

Komentarze