Zniknęli czort z listopadem

Ciao a tutti!

Dziś przybywam z podsumowaniem listopadowym, by zakończyć tę jesień na tyle dobrze - oby do września szelestu liści nam wystarczyło.

Kącik informacyjny:
1. Przeczytałam pięć książek: "Nieznośną lekkość bytu", "Rozmowy. Młynarski", "Przeminęło z wiatrem" (dwa tomy), "Piekielną Nieobecność".
2. Obejrzałam: fragmenty "Carmen", Divertimento Op. 7 "Zamkowe", "Rozmowy o zmierzchu i świcie" (2-7).
3. Byłam na koncercie MU! Po wincyj do tego tekstu: tak młodo jak teraz już nigdy się nie spotkamy i to na jednej nodze! 

"Młynarski. Rozmowy"

"Młynarski. Rozmowy"

O ludzie złoci, jaka to była dobra książka! I pięknie wydana! ba! przepięknie! Serio, to jedna z najładniejszych okładek z mojego regału (jestem do cna zakochana w tej okładce), a ta zawartość to jeszcze przewyższa okładkę! 

Rozmowa z córką Pauliną (w pierwszym rozdziale wypowiedzi trójki dzieci Młynarskiego: Agaty, Pauliny i Jana Emila), w której przewija się mydło i powidło, ale w kontekście warsztatu i cyganerii. I te anegdotki, przemyślenia... 

Z ręką na sercu powiem, że nie byłam nigdy zamłynarskowana (:D), kochałam za teksty w "Dudku" i recitale, ale Młynarski książkowo - i nie mam tu na myśli wydania wierszy! - to zupełnie nowy poziom.

Ino braść i czytać! 

"Nieznośna lekkość bytu" Milan Kundera

"Nieznośna lekkość bytu" Milan Kundera

Mam nieodparte wrażenie, że tę książkę każdy odbierze inaczej i każdy podkreśli zupełnie inne fragmenty (jeśli będzie to robił, rzecz jasna). Ja czytałam ją fragmentami, bo w dużej ilości w krótkim czasie w połączeniu z epoką baroku przeważyła szalę i ściągnęła na mnie chandrę jesienną. Na szczęście u mnie takie stany przygnębienia są krótkie, acz intensywne i po kilku dniach wracam do pogodnego (je vois vie en rose) porządku dziennego. 

Ciężko mi napisać o tej książce cokolwiek; raczej wrócę do tej książki za kilka(naście) lat, bo jako nastoletnia frela nie mam tutaj dużego pola do popisu - brakuje mi kontekstów, wiedzy i życia za plecami. Z tego powodu przytoczę kilka cytatów, które szczególniej zapadły mi w pamięć

"Zresztą właśnie ostatnio zrozumiała, że przyjemnie jest być zapraszanym do dnia przez Karenina. Dla niego chwila przebudzenia była czystym szczęściem: dziwił się głupio i naiwnie, że znów jest na świecie, i szczerze się tym cieszył. Ona przeciwnie, budziła się z niechęcią, pragnęła przedłużyć noc i nie otwierać oczu."

"Książka była dla Teresy znakiem rozpoznawczym tajnego bractwa. Przeciwko światu brutalności, który ją otaczał, miała tylko jedną obronę: książki, które wypożyczała w bibliotece miejskiej (...). Umożliwiały jej imaginacyjną ucieczkę z życia, które jej nie zadowalało, ale miały również znaczenie jako przedmiot: chętnie przechadzała się po ulicy, trzymając książkę pod pachą."

"(Książka wyróżniała Teresę, ale czyniła ją staromodną. Była jednak zbyt młoda, by uświadamiać sobie własną anachroniczność. Młodzi ludzie, którzy przechadzali się obok niej z wrzeszczącymi tranzystorami w ręku, wydawali jej się głupi. Nie zauważyła, że są nowocześni.)"

"Księżyc wiszący na wciąż jasnym niebie wydawał jej się lampą, którą zapomniano zgasić i która świeciła przez cały dzień w pokoju zmarłych".

"Tak, prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyną rzeczą, co do której ludzkość jest zgodna, nawet podczas najkrwawszych wojen".

"To prawo wydaje się nam oczywiste, ponieważ na szczycie hierarchii znajdujemy się my sami. Ale wystarczyłoby, aby do gry przystąpił ktoś trzeci, na przykład przybysz z innej planety, którego Bóg powiedział: "Będziesz panował nad mieszkańcami całej reszty gwiazd", aby cała oczywistość Genesis stała się problematyczna. Człowiek zaprzężony przez Marsjanina do wozu albo opiekany na rożnie przez mieszkańca Mlecznej Drogi być może przypomni sobie kotlet cielęcy, który zwykł krajać na własnym talerzu, i przeprosi (za późno!) krowę".

"Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell

Nie jest to moja pierwsza styczność z tym tytułem - pierwszy raz czytałam ją w kwietniu 2019 roku. Wtedy bardzo mi się podobała: miała zaskakujące zwroty akcji, poruszała nieznany mi temat i bardzo lubiłam szelmę z wąsikiem, tj. Rhetta Butlera. Przez te dwa lata trochę się jednak zmieniło.

Moje wrażenia po niemalże stu stronach pierwszej części (8 XI):

Bardzo ciężko jest mi to czytać. Naprawdę, co krok napotykam na obelżywe i uprzedmiatawiające opisy, a słowo "murzyn" razi mnie jak sto gromów (mam wydanie z 1988 roku). Niby "takie czasy", ale to po prostu boli. Albo coś w stylu: pani Ellen nic nie obchodziły sprawy wojny, bo uważała ją za męską rzecz, ale słuchała, bo wiedziała, że to sprawia przyjemność mężowi, a ona jako dobra żona jako priorytet ma przyjemność męża. To jest tak złe i złe, i głupie, że nawet nie będę tego komentować. No, ja mam mózg na ścianie, jak widzę "smaczki" tego typu, a zdarzają się co najmniej dwa na kartkę. Chyba że jest czas dobrobytu, to wtedy smaczek za smaczkiem leci, a ja mam lewoskręt żołądka i ochotę przeżegnać się lewą nogą. 

Jak na razie czuję duży niesmak i usiłuję jakoś brnąć naprzód.

Czasem przypominałam sobie jakieś fragmenty tej powieści - o sukni z zasłony, rzucaniem wazonem na barkaoi, skakaniu przez płot, "pomyślę o tym jutro" - coś ciągle trzymało się tej mojej pamięci. Pamiętałam ją w strzępkach, mgliście i wątpliwości przysłaniały mi słowa urzeczonej tą książką czytelniczki. Przez dwa lata obrosła w mojej głowie legendą, ale powtórne czytanie zdarło z niej (cały) urok. Ciekawi mnie niezmiennie film - 1939, Hollywood i rozmach.

O tym czy coś zmieniło moje wrażenia czytelnicze, czy też nie napiszę w osobnym tekście.

tutaj zapraszam!

"Piekielna nieobecność. O przyjaźni z Zuzią Łapicką" 

"Piekielna nieobecność. O przyjaźni z Zuzią Łapicką"

Książkę przeczytałam ekspresowo i to nie tylko, że w pociągu i to gnana na "Koncert Jesienny" MU. Tę książkę można pochłonąć w mgnienie oka, bo jest to rozmowa, czyli wiadomo - "dramaty to najlżejsze lektury, bo same dialogi". Może i przeczytacie w try miga, ale zawartość zostanie na dłużej. 

O życiu, radości, smutku, Jeremim P., Andrzeju Ł., Agnieszce O. i wielu innych (kolejność przypadkowa), ale nie są to same plotki - czułam się trochę, jakbym podsłuchiwała tę rozmowę przez ścianę ze szklanką przy uchu. Dla mnie piękna. 

"Carmen"

Na początku listopada nieświadoma konsekwencji, jakie może ten niepozorny czyn za sobą pociągnąć, obejrzałam z polecenia Cynamonowej Bibliotekary (blog i instagram) fragment operetki? opery? "Carmen" i przepadłam. 

Te pytajniki i niepewność wynikają z mojej mikroskopijnej wiedzy na tematy około operowe, więc jeśli napiszę coś głupiego, to proszę dać znać w komentarzu - chętnie dowiem się czegoś od bardziej znających temat :).

Był to konkretnie fragment "Carmen" z 2014 roku z Anitą Rachvelishvili w tytułowej roli. Żeby wszystko było jasne - po francusku rozumiem jedynie oui, deja vu, vis a vis i c'est la vie. O i c'est si bon (dzięki, Michał!). A moja znajomość "Anny Kareniny" to autor i to, że powieść rozpoczyna się i kończy na peronie, bo pod pociągiem znajdują trupy, a i to wiem nie z książki tylko z "Nieznośnej lekkości bytu", jeśli mogę ufać Kunderze. Ażeby jeszcze doprawić ten bigos panujący w mojej głowie, skoro i tak już i tak nim Was częstuję, to dodam, że z powodu nieznajomości francuszczyzny i powieści Tołstoja nie mam zielonego pojęcia, czy ta opera ma jakiś związek z tymi zwłokami pod pociągiem, o których wspomniałam. A w momencie, gdy kreślę to zdanie i jak przez mgłę przywołuję z mroków pamięci pierwsze sceny "Carmen", to jednak sceneria bardziej niż peron przypomina więzienie. 

Także widzicie ten rozgardiasz :).

Wracając do sedna; nienasycona zaledwie dwuminutowym fragmentem rozpoczęłam poszukiwania na rozległych połaciach youtuba i znalazłam wtedy o to "Carmen" z Eliną Garanca w roli głównej. Początkowo nie byłam przekonana, ale z czasem zmieniłam zdanie. 

Do niektórych nagrań dołączone są angielskie napisy, ale byłam tak zadziwiona tym, co widzę i słyszę, że nie miałam już wolnej choćby ociupiny uwagi na czytanie napisów. 

Bardzo lubię słuchać chórów - jednocześnie wywołują we mnie niepokój i pewną harmonię. I niezaprzeczalnie podziwiam głosy, synchronizację i to wszystko co z chórem związane - pracę, ruch, talent. Nie ma znaczenia, jak liczny jest chór, czy to Bajor, czy Starsi Panowie Chórem - za każdym razem wywołuje we mnie dreszcz emocji. 

Jeśli chodzi zaś o operę, to mój jedyny kontakt to Pavarotti

Tak więc może i z tego zapatrzenia i zasłuchania operą francuską nie wyniosę wiele ponad kolejny powód do nauki języka znad Loary, ale za to nabrałam ochoty do pierwszego w swoim życiu przekroczenia progu opery. 

PS zdjęcie niezwiązane :)

Un poco

Piątka piosenek, których namiętnie słuchałam w listopadzie '21. A z Bajorem to będzie w sumie nawet szóstka!

Buon apetito! :)

Anděl - Karel Kryl (spotify)

Atramentowa rumba - Magda Umer (spotify)

A jednak wrócił - Magda Umer 

Ach, jak ten śnieg pada - Magda Umer i Wojciech Mann (spotifypodobne :)

Wszystko skończone (płyta) - Magda Umer 

Blue Tangos - Michał Bajor (spotify)

"Zniknęli czort z listopadem,
rozwiali się - gdzieś - bo ja wiem? -
a ja na podłogę padam
w barze "Pod Zdechłym Psem".
"Bar Pod Zdechłym Psem", Władysław Broniewski

Dziękuję, pozdrawiam, cześć i pa!

29.11.2021 - 25.01.2022

Komentarze