No i jak tu nie jechać? - Łemkowszczyzna
Cześć, dzisiaj będzie o czymś nowym z perspektywy blachoczka, a mianowicie o prawosławiu i Łemkowszczyźnie. Przez kilkanaście lat nie zdarzyło mi się bliżej poznać ani tego, ani tego, więc przede mną mnóstwo godzin czytania, wycieczek i - mam nadzieję - rozmów! Zupełną nowością jest dla mnie poruszanie tutaj tematu, którego znajomość odmierzam w miesiącach a nie latach, dlatego tym mocniej proszę o wyrozumiałość dla takiego żółtodzioba. Zapraszam do dołączenia do tej podróży, zaparzcie sobie herbatkę! :))
Myślę, że jestem winna Wam pewnego nakreślenia tego, skąd ja to do licha wytrzasnęłam. Zaczęło się, jak to zwykle, niepozornie, ponieważ nieco ponad rok temu oglądałam nowy serial na Netflixie - "1670". W jednym z odcinków Jan Paweł przeprowadza coś w rodzaju spisu wyznań w swojej wsi i kowal Maciej oznajmia, że jest prawosławny. No i wszystko spoko, w Adamczysze mieszkają też Żydzi czy ateista-wyznawca Kapelusznika. Nie zwróciło to mojej uwagi. Po jakimś czasie słuchałam rozmowy z Radio Wrocław TV (polecam!!) z Kiryłem Pietruczukiem, który wspomniał o tej scenie. Wtedy dowiedziałam się, że wyznanie jest kolejną rzeczą, która łączy go z graną przez siebie postacią (obok inteligencji np). Kirył rozwinął nieco ten wątek, nadmieniając o tym, jak ważna była dla niego ta kwestia (naprawdę polecam całą rozmowę!) i jak bardzo nieobecne w kinie jest prawosławie. Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że prawosławie w mojej głowie łączy się jedynie ze słowem "ikona", "cerkwia" i z tabelką dotyczącą wyznań w II RP. Czyli zdałam sobie sprawę, jak bardzo NIC nie wiem. Wychowywałam się w katolickiej rodzinie, a za drugą religią, o której coś wiem, uznałabym najprędzej judaizm (trochę z przyczyn rodzinnych, trochę z zainteresowania - głównie - Januszem Korczakiem). Prawosławie? Tak pusto, że aż dzwoniło. Postanowiłam to zmienić. Obok chęci zapoznania się z prawosławiem, pojawiło się zaciekawienie tym, kim są Łemkowie w Polsce. I w ten sposób właśnie stuknął mi rok poszukiwania i pogłębiania swojej wiedzy w tych tematach.
Moim pierwszym odruchem jako licealistka było pójście do bibliotekarki Pani Basi i wypożyczenie wszystkiego, co tylko ma w temacie. Było to dość naiwne, bo były to przewodniki po Beskidzie Niskim pamiętające poprzedni ustrój i płyta, która działała przez 10 minut. Z tego dowiedziałam się tyle, że Łemkowie są narodem, który zamieszkiwał Karpaty i sąsiadował z Bojkami. I że są to ludzie silnie związani z górami, zajmujący się dawniej głównie wypasem czy pracą w lesie. A na filmie zobaczyłam zielone wzgórza i lasy, niestety w bardzo niskiej jakości. Nie ostudziło to mojego entuzjazmu, przeciwnie - zwiększyło mój apetyt. Czytałam blogi typu lemko.org czy beskid-niski.pl.
Zdjęcia autorstwa podkarpackiej dziołchy, czyli Zuzi Z.
Do tematu powróciłam po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej głównie maturą i natrafiłam na książkę "Łemkowie. Zaginiony naród" Marka Koprowskiego. Nie potrafię na razie określić, jak bardzo można ufać tej książce. Dla takiej laiczki w temacie jak ja sposób, w jaki została napisana raczej nie ułatwia zgłębiania tematu. Łatwo gubiłam się w niuansach i w nazwach miejscowości. Przede wszystkim na początku. Rozdziały, których narratorami byli Maria i Teodor Gocz, bardzo do mnie trafiły. Najbardziej zapadła mi w pamięć postać Mikołaja Buriaka, ojca Marii Gocz. To był tak wszechstronny człowiek! Rozczulił mnie opis tego, jak dobry kontakt miał z dziećmi (uczył ich języka i tradycji łemkowskiej), jak zasypywał studnie w opuszczonych gospodarstwach po powrocie na Beskid, by nie utopiły się w nich dzieci. Czymś trudnym do opisania były też fragmenty dotyczące wysiedlania z rodzinnych wsi, jak i próby powrotów. Oburza mnie teraz to, jak przez tyle lat żyłam, nie mając żadnej świadomości na temat tych wydarzeń. Wracając do Buriaka, pisał bajki dla dzieci! Przekazywał w nich wartości ważne dla swojej społeczności i zostały wydane jako "Bajkovyj sʹvìt" po łemkowsku. Są dostępne tutaj. Ilustracje rysował sam autor! Na samym końcu jest wspomnienie o autorze (po łemkowsku i po polsku), warto przeczytać. Niestety nie znalazłam ich tłumaczenia na polski. Może kiedyś będę w stanie przeczytać je w oryginale :))).
To wszystko dało mi to pewien zarys tematu, jednak było chaotyczne i pozostawiało wątpliwości co do tego, czy na pewno dobrze łączę fakty. W mojej łepetynie pojawiały się różne rzeczy, od Talerhofu przez "Łemkowską Watrę" czy ukrainizację po proziaki. Potrzebowałam czegoś, co choć przez chwilę wytyczy mi jakiś szlak, zarysuje ogół, żebym wiedziała, czego nie wiem. I tak oto z pomocą przyszła mi Maria Strzelecka i jej "Beskid bez kitu". Jest autorką zarówno opowieści jak i ilustracji. Początkowo nie byłam przekonana, co do słownictwa pod względem poziomu trudności, jednak teraz myślę, że jest jak najbardziej na miejscu. Jak spadać, to z wysokiego konia :)). Dla dzieci trzeba pisać lepiej niż dla dorosłych, więc się tutaj nie wymądrzam. Jestem ciekawa, jak odbierają ten tytuł mali czytelnicy. Ja dałam się oprowadzać za rękę dziewczynkom po ich Beskidzie. W pierwszej części poznajemy dziewczynkę Terkę (od Teresy i tarniny jednocześnie), która spędza wakacje obserwując ptaki, jeżdżąc rowerem i przesiadując u swojej przyszywanej babci Tekli - Łemkini, która powróciła w swoje rodzinne strony. Zostajemy delikatnie zaznajomieni z historią życia babci, będziemy świadkami zabawy w teatr i obcowania dziecka z przyrodą. (Dla mnie to było rozkoszne, oki?). W drugim tomie poczujemy mróz na policzkach, bo przenosimy się w czasie do lat 20. XX wieku i do beskidzkiej zimy. Tutaj spotykamy Teklę w wieku 14 lat, gdy razem z koleżankami wyrusza na prawdziwą przygodę do zastygłego w zimowym bezruchu lasu. Częściej niż poprzednio zahaczymy o cerkwię i dzięki ilustracjom poznamy, np. plan tradycyjnej łemkowskiej chyży, czyli domu. A co w trzecim tomie? Śledzimy losy Koli (Mikołaja), czyli brata sióstr z drugiego tomu, który w trudnym czasie po II wojnie światowej bardzo chciałby mieć psa. I cała akcja rozgrywa się w wiosennej scenerii. Natomiast patrząc na tę trylogię poprzez ilustrację, trudno nie zachwycić się tym, jak zmienia się technika ich wykonania. W pierwszym tomie są utrzymane w stylu plakatów propagandowych (mamy wszakże lata 60 XX wieku). Inspiracją do ilustracji drugiego tomu było dla autorki drewno, z którego Łemkowie wytwarzali swoje przedmioty. Tak powstał pomysł na użycie techniki drzeworytu, co połączyło się ze skromną paletą barw, jaką spotyka się zimą. Ostatni tom wypełniają pełne zieleni akwarele.
To co mnie urzeka w tych książkach, to narracja, którą kierują wspólnie i ludzie, i zwierzęta. Czasem jest to kot Łatka, czasem wilki, a czasem puszczyk, którego krzyku można się przeląc w nocy. Lubię to przeplatanie się świata przyrody ze światem naszych bohaterek. Tutaj dochodzi już kolejna kwestia - po wielu przygodówkach, jakie przeczytałam za dzieciaka, WRESZCIE trafia w moje ręce książka, która opowiada niesamowite losy dziewczynek, które lubią się pchać, tam gdzie nie trzeba. W dodatku ten język! Opisy są tak sugestywne, że bardzo łatwo można wejść do tego świata. No i oczywiście wisienka na torcie - zaznajamianie dzieci z historią (i to różną!) od najmłodszych lat, uczenie ich otwartości i budzenie ciekawości to coś, od czego robi mi się cieplej na sercu.
Widzę, ile informacji mam jeszcze do przyswojenia i bardzo się z tego cieszę. Jak to było? "Nie mów innym jak mają żyć, pokaż jak sam żyjesz". Mam nadzieję, że to mydło i powidło, przez które właśnie przebrnęliście, zachęci również Was do przybliżenia sobie tematu prawosławia lub Łemkowszczyzny. Lub podzielenia się ze mną swoimi polecajkami w temacie. Będę niezmiernie wdzięczna!
Dowiedziałam się niedawno, że prawosławni obchodzą święta według kalendarza juliańskiego, czyli 13 dni po kalendarzu gregoriańskim. Zatem pierwszy Dzień Bożego Narodzenia przypada na 7 stycznia, czyli akurat precyzyjnie na moje urodziny!
A jako, że dzisiaj 7 stycznia, to życzę Wam wszystkiego dobrego w nowym 2025 roku!
Podaj Boh na szcześcia, na zdorowia na tot nowy rik!*
Trzymajcie się ciepło!
Natalka
*tłum. "Daj, Boże, szczęścia, zdrowia w tym nowym roku", źródło: "Beskid bez kitu. Zima", Maria Strzelecka
Komentarze
Prześlij komentarz