Pierwszy słońca blask - TOSKANIA


Jeszcze nie umiem ocenić, czy wyprawa do Włoch w styczniu była dobrym pomysłem. 

Przywożę co prawda twarz wygrzewaną przez ostatnie dni do słoneczka i jego promienie wplecione w warkoczu, ale to wszystko szybko uzibnie w Krakowie. 

Halo, tam jest 12°C, a w Krakowie -1°C! 🥺

W każdym razie: przez ostatnie trzy dni przeszłam około sześćdziesięciu kilometrów, odwiedziłam trzy miasta, żywiłam się... glutenem i piłam wodę. A to wszystko czyniłam skąpana w blasku słońca za 607 złotych (tyle wyszło za dojazd ryanairem i nocleg blisko dworca).

Aktualizacja po dwóch dniach od powrotu w małopolskim skąpana deszczu: mam wrażenie, jakbym prześniła jakiś wyjątkowo jasny, świetlisty sen po upiciu się herbatą z tęsknoty za wiosną.

To było tak

Skorzystałam z ryanairowskiej zniżki, jakaś noworoczna chyba, bo trwała jakoś do 12 stycznia. Wyleciałyśmy (ja + Marta) z Krakowa 28 stycznia o 20:50 w sobotę, wylatujemy (piszę z samolotu) w środę 1 lutego o 13:50. 

Znalazłam nocleg tuż obok dworca kolejowego Pisa Centrale, więc lokalizacja elegancka zarówno by wsiąść w pociąg, jak i pójść na miasto. W obydwie strony szłyśmy tak mniej więcej 10-15 minut. Lotnisko położone jest bardzo blisko miasta. My przyleciałyśmy bardzo późno, bo około 23 wieczorem, więc podjechałyśmy kolejką Pismover, która jedzie na dworzec główny, do Pisa Centrale w jakieś 10 minut. Niestety kosztuje aż pięć euro, trochę dużo, dlatego przed wylotem poszłyśmy na lotnisko pieszo, zajęło nam to znowu! jakiś kwadrans. 

PISA

Po mieście poruszałyśmy się wyłącznie pieszo (ta kolejka z lotniska była jedynym wyjątkiem), ale my też chodzimy, gdzie nam się akurat uwidzi bez trzymania się jakichś list czy miejsc do odwiedzenia. 

I przez lata wyrobiłyśmy sobie całkiem niezłą kondychę spacerową.

RZEKA  ARNO

Moim ulubionym miejscem w Pizie jest rzeka Arno, a dokładniej chodnik wzdłuż jej brzegu. Jakieś mewy na wodzie, kamieniczki, mosty. Uważam, że uroczo.

MONTE FAETE

Na drugim miejscu jest góra, która znajduje się kilkanaście kilometrów od miasta, w Ghezzano. Nie wiem, czy to dzielnica Pizy, czy już osobna miejscowość. 

Po prostu przeszłyśmy przez rzekę, uznałyśmy, że ta góra jest super cool i szłyśmy w jej kierunku.

Można się lekko zgubić na rondach, ale kiedy się wytrwa, to później będzie już tylko spokojny spacer wzdłuż muru i z widokiem na Monte Faete. Znaczy, może nie do końca i zupełnie "spokojny", bo obok (za tym murem) biegnie ulica, chyba do 50km/h, ale rżną nią nieźle i na pewno szybciej niż jest na tym znaku. W każdym razie: nadal ładnie. Ścieżka jest kamienista; część osób jeździła na rowerach i biegała. 

Idąc w kierunki góry - znakomity widok.
Wracając - wygrzewanie twarzy do słońca.
O ile nie traficie na zachmurzenie, super sprawa.

O, i przy początku tej ścieżki jest taki hydrancik z pitną wodą. 

Piłam, żyję, można spokojnie uzupełnić butelkę. 

Kocham takie hydranciki, dlaczego u nas takich nie ma?

Nie próbowałyśmy zdobywać żadnych gór, był to po prostu spacer.

GIARDINO SCOTTO


Na trzecim miejscu uplasowują się ogródki nieopodal rzeki - Giardino Scotto. Są dość rozległe, można zrobić ładne zdjęcia, rosną palmy i baobaby. Wstęp jest darmowy, jedynie trzeba patrzeć na godziny, bo wstęp nie jest całodobowy.

Z innych miejsc w Pizie, to byłyśmy jeszcze na lodach w La bottega del Gelato na placu Garibaldiego i na piazza dei miracoli, czyli tam, gdzie jest Krzywa Wieża i jakieś takie kopuły. Jeśli chcecie iść na lody akurat tam, to ostrzegam, że jeśli weźmiecie cośtam della meringa, to dostaniecie bezę, jakiś taki krem do ciasta o smaku bezy, a nie lody. 

Orzechowe są bardzo dobre. 

PIAZZA DEI MIRACOLI (TORRE DI PISA ETC.)

chodzenie po trawie jest zabronione...

Szczerze mówiąc, poszłyśmy na piazza dei miracoli jedynie dlatego, że uległyśmy presji społecznej.

Ocena: bez szału. 

Nie rozumiem turystów wspindrających się po ogrodzeniu ani dziwnie się wyginających, żeby zrobić nice foto. 

Trochę wtopa. 

Szybko stamtąd zwiałyśmy, jedynie wcześniej zaglądnęłyśmy za jakiś mur, czyli Porta Nuova, bo podobno są tam pamiątki w dobrej cenie. I tak, były, ale sprzedawcy wychodzą polować na potencjalnych kupujących przed swoje stoiska. 

Trochę straszne. 

Myślę, że to średni sposób na zwabianie klienteli, skoro np. my odpowiadałyśmy "no, no, no" i dałyśmy susa w uliczkę. Może dla bardziej nieustraszonych turystów będzie to spoko opcja. Magnesy są w cenie 1-2€, ale same paskudne, naprawdę. Widziałam jeden całkiem ładny, ale jakiś nieborak go musiał upuścić, bo był obtłuczony. A tak to same paskudztwa. 

My kupiłyśmy na via dei Mille obok piazza Cavalotti. Wybrałyśmy te, które miały trochę wieży, a trochę jakiś krzaków zielonych w tle, bo bardziej biegałyśmy po krzakach w Pizie akurat.

...ale na spacer z psem 10/10.

LUCCA

Do Lukki pojechałyśmy w poniedziałek 30 stycznia, tak na 10:00 byłyśmy już na miejscu; pociąg z Pizy jedzie jakieś pół godziny. Kiedy wysiądziecie z pociągu i wyjdziecie z dworca, to nie bójcie się przejść przez taki trawnik i wejść w jakieś stare mury. To część murów obronnych, którymi otoczone jest całe miasto. 

Okrąglutki rynek otaczają kamieniczki o pomarańczowych dachach, kamieniczek bronią mury, a całość przytulają do siebie od każdej ze stron góry.

WIEŻA GIUIGI

Zdecydowanie najładniejszym miejscem, które odwiedziłyśmy podczas naszej wyprawy, jest wieża Giuigi w Lucce. Nie dorównuje jej żadna wieża widokowa, na której byłam. Może jedynie Brama Opatowska w Sandomierzu. 

Wstęp kosztuje 5€ za osobę i teoretycznie trwa on chyba kwadrans, ale po nas taki gościu od biletów dzwonił, żebyśmy już złaziły, bo on kończy robotę na dziś o 16:00, a jest już za dziesięć; my na wieży siedziałyśmy już od jakichś czterdziestu minut.

Widok rozpościera się z niej przepiękny, dookoła nieco niżej pomarańczowe daszki, kaktusy i palmy w ogródkach i na tarasach, a nieco dalej niby tłuste koty ospale leżące - góry. 

Przepiękne, bennissimo, emejzing.

Jest jeszcze jakaś inna wieża ze wstępem za 3€, ale w niej są okna, a na Guigi wychodzicie na tarasik, gdzie rosną jakieś drzewa. Wyglądają trochę jak oliwki, ale niespecialnie znam się na drzewach, a już szczególnie na tych rosnących w klimacie śródziemnomorskim.

było ciepło, ja tutaj po prostu udaję głupa

RYNEK

Na rynek Lukki nie ma po co iść, chyba że chcecie kupić pamiątki. Mały, pusty, nieruchawy placyk otoczony kamienicami. Ogólnie całe miasto jest raczej pustawe. Gdzieniegdzie skupisko emerytów na ławce, ludzie chodzą niespiesznie przez cały dzień, krzyki wycieczki szkolnej rozrywają powietrze, by ucichnąć w oddali. Uważajcie na samochody, drepcząc po mieście: wszystko jest chodnikiem i wszystko jest jezdnią. 

I wszyscy wyjechali na ferie, byłyśmy pod trzema budkami z lodami i na każdej była kartka typu: "siamo in ferie, ci vediamo a marzo" (jesteśmy na feriach, zobaczymy się w marcu).

Lucca wydaje się nieco wymarła, jakby ludzie opuścili ją lub spali do szesnastej. Jako miasto jest ciasna, klaustrofobiczna, brakowało mi tam na dole przestrzeni, więc wyszłyśmy na otaczające ją mury.

LIVORNO

Tutaj wybierać się odradzam z pełną stanowczością. Jakieś dwa forty, ale do starego trza iść poboczem autostrady (tak wskazują mapy google'a i oni nie żartowali), a nowy jest jakimś ulubionym miejscem psiarzy na spacer z psynkami i za ogrodzeniem są jakieś budy z kotami, ja nie wiem. 

Jedynym ładnym miejscem jest taras terrazza mascagni w pole szachownicy, taki jakby traktat, którędy się idzie na ten taras i scoglio della Regina, gdzie są jakieś takie wielgachne kamienie, o które biją fale, a wy możecie sobie posiedzieć i popatrzeć w morze. 

 

Innych fajnych miejsc nie widziałyśmy. Miasto jest mało turystyczne, nastawione na przemysł, rafinerie, takie rzeczy. Aha, no i ogólnie chodzi w nim o port przede wszystkim.

Wszędzie i ciągle, non stop słychać motory, skutery i inne szataństwa (hello, tutaj fanka wież widokowych nienawidząca motorów). Tutaj jeżdżą jak chcą, ruch jest ogromny, a droga to dzicz i walka o przetrwanie. 

Nie, nie, nie jeźdźcie tam. 

Chyba, że chcecie koniecznie nad morze. 

Jakieś pamiątki widziałam jedynie w kiosku na dworcu Livorno Centrale, ale nie znam cen; nie kupiłyśmy stamtąd żadnych pamiątek.

Aha, no i ten dworzec też ma beznadziejne położenie, psu pod dupę - cztery kilometry od tego tarasu w szachownicę.

KONIEC KOŃCÓW

Wybrałyśmy Lukkę i Livorno, bo do tych dwóch miast był najtańszy dojazd pociągiem i leżą one blisko Pizy. 

Żywiłyśmy się paczkami z Too good to go i rogalikami z Conada, które nadają się na statyw: można dowolnie wgnieść w nie aparat, bo ciasto się poddaje pod naciskiem. 

I piłyśmy wodę.

Tak za całość wyszło nam około 15€ na osobę za jedzenie. 

W całości na wyjazd wydałyśmy ok 730 złotych, odwiedziłyśmy trzy włoskie miasteczka, na cztery noce zatrzymałyśmy się w Pizie. 

Chyba całkiem nieźle.

ciao! alla prossima! 

PS "Pierwszy słońca blask" to tytuł jednej z piosenek Krzysztofa Krawczyka. I ja w tym słońcu, wśród zieleni i stokrotek w styczniu czułam się jak:

Komentarze