Kwiaty na klamce na Tamce

Dzień dobry!

Pani, o której będzie ten post, do niedawna nie była mi znana... zupełnie. Tę książkę wzięłam w ramach próby, by zobaczyć czy mogę polubić kogoś jedynie przez biografię, bez żadnego tła i pomocniczych wihajstrów. 
"Nie mam nic do ukrycia"
Ona nic do ukrycia, a ja nic do powiedzenia, bo książkę, choć czyta się lekko, łatwo i przyjemnie (wizualnie), to nic tej książki nie wyróżnia. Jest i owszem przyjemna w czytaniu, oglądaniu i w ogóle niezła jest, ale czegoś jej brak. Może to przez brak jakiegokolwiek związku z Panią Ch.? Non so. 
Czego mi brakuje? Emocji, oczywiście, że emocji. 

Znalazłam jednak inne plusy, które mogą zachęcić do przeczytania pierwszej biografii Wandy Chotomskiej.

Nie można się tutaj poskarżyć na wydanie, jedynie tekst był czasem tak ułożony, że trzeba było przełożyć kilka kartek, by dokończyć rozerwane wycinkami zdanie. Ale co to były za wycinki! Są to okładki, ilustracje, fragmenty gazet, na których warto poświęcić trochę czasu i zdecydowanie uatrakcyjniają tekst.

Najbardziej lubię połączenie Chotomska&Butenko w "Trybunie Ludu". Poczta Przyjaźni sprawia, że po mojej twarzy błądzi uśmiech, tekst Chotomskiej jest tak dobry, że ach, to brzmi naprawdę jak dla dzieci, nie za poważnie i nie tak prosto, że aż wstyd to czytać. A po tym można poznać naprawdę dorosłych, że traktują dzieci jak równych sobie rozmówców*. I ta kreska Butenki! ba, mistrzowska kreska Butenki! 

A ilustratorzy przewijają się na kartach tej książki parokrotnie. Temat ilustratorów, a tutaj nawet  kierowników graficznych, rozpoczyna się na 102 stronie od porównania sytuacji sprzed wielu lat i obecnej. Według Pani Wandy lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte były świetnym czasem dla polskiej grafiki. Kiedy patrzę na okładki udostępnione w książce i przywołuję w pamięci znane sobie książki z tamtego okresu, nie mogę nie zgodzić z jej słowami. 
Zarówno ilustratorzy, jak i muzycy, kompozytorzy lubili komponować i tworzyć do tekstów Wandy Chotomskiej. A było wśród nich wielu mistrzów ilustracji: Butenko, Wilkoń, Rychlicki, Pokora, Flisak, Witwicki, Wilbik, Uszacka, Lutczyn, Stanny, Szancer... 
Butenko myśli książką, z Szancer przewija się dość często, a ogólnie z grafikiem bądź graficzką trzeba się zgrać, wtedy jest sytuacja idealna. 

Wspaniały był rozdział o dedykacjach, a dokładniej - o sztuce dedykacji. Przyznaję się, że sama wzruszyłam się na myśl o kolejkach z rodzicami i dziatkami, którzy oprócz nowych książek swoich pociech trzymają też stare, sczytane egzemplarze. I jak największa oryginalność, o którą dbała Pani Ch. A na stronach 246-247 są zdecydowanie moje ulubione, a już szczególnie o serku topionym. 

Pełen uroku był według mnie rozdział o kolekcjonowaniu anegdot, bo Wanda Chotomska naprawdę była kolekcjonerką tychże. Skrupulatnie i póki nie umknęły zapisywała je na świstkach, maszynie, czymkolwiek, by później schować je do teczki zawiązywanej na tasiemkę. W anegdotach pojawia się Tuwim, Brzechwa, Szancer, Kobyliński, Wańkowicz, Broniewski i kilka innych osób. Te znane nazwiska pojawiają się przelotnie, choć kilkakroć, natomiast Miron Białoszewski otrzymał własny, osobny rozdział. 


Bardzo ciekawe były dla mnie fragmenty rozdziału "Miron". O drapaniu się za uchem przy wymyślaniu rymów, o poprawianiu "Pamiętniku z Powstania Warszawskiego" i odczytywaniu fragmentów zaufanym. O kwiatkach na klamce na tamce i liścikach, i dedykacjach. I o tym, by Wandzie rymowało się życie. Bardzo podobał mi się ten rozdział, bo zarysował mi postać Mirona Białoszewskiego, o którym oprócz napisania "Pamiętnika..." nie wiedziałam nic. A "Pamiętnika..." nie będę już odkładać w przyszłość niejasną, ale będzie jednym z pierwszych tytułów, gdy zacznę w 2021 czytać literaturę (zahaczającą o) wojenną.

Pani Ch. krótko i zwięźle opowiedziała bombardowania (Tuwima zaczęła czytać w piwnicy!), a latom powojennym poświęciła znacznie więcej miejsca. 

"Jacek i Agatka" powstali w 1961 roku jako pierwsza polska dobranocka i pojawiali się na ekranach przez następne 11 lat. Ich wizerunkiem opatrzono mnóstwo rzeczy od kosmetyków po wiaderka (bez zgody i zezwoleń autorki, bo kto by słyszał o prawach autorskich?). On był mały i piegowaty, ciągle coś broił, więc był ciekawszy. Sama Autorka była bardziej Jackiem niż Agatką. Ona była starsza, rozważniejsza i opiekowała się braciszkiem. Za ścianą mieszkała sąsiadka Pani Zosia, która wszytsek wiedziała, tutto (oczywiście przez te cienkie ściany w nowym budownictwie). Dzięki piegom Jacka powstały Kluby Piegowatych, który odczarowywał piegi i sprawiał, że dzieci przestawały się ich wstydzić. Oprócz Klubu dzięki Jackowi powstał również pomysł o Orderze Uśmiechu. Gdy ogłoszono konkurs Poczta dostarczała ogromne wory listów! Łącznie przyszło ich kilkadziesiąt tysięcy - czterdzieści cztery tysiące! W każdym liście dzieci popierały pomysł Orderu Uśmiechu (do tego pomysłu zainspirował Chotomską chłopczyk pod koniec lat sześćdziesiątych) i przysyłały swoje pomysły - jako rysunki lub opisy. Po wybraniu rysunku na wzór (rysunek dziewięcioletniej Ewy Chrobak z Głuchołaz) dzieci zaczęły nadsyłać swoich kandydatów do Orderu Uśmiechu. 

"Kawalerem z legitymacją numer 1 został profesor Wiktor Dega, światowej sławy chirurg ortopeda z Poznania, któremu tysiące dzieci zawdzięczały zdrowie, a nieraz i życie. W czasie uroczystości dekoracji Orderem był pasowany czerwoną różą, musiał wypić puchar kwaśnego soku z cytryny i w dodatku się uśmiechnąć."

Ta ceremonia i ten wygląd medalu wygląda niezmiennie do dziś. 

Nie zniechęcam do tej biografii. Myślę, że może spodobać się osobom znającym twórczość Pani Ch. i pamiętającym jej twórczość za dzieciaka. A ci mogą mieć zarówno 10, jak i 50 lat! 


Dziękuję, pozdrawiam, cześć i pa!

30.08.2021

*"Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że człowiek dorosły to ten, który dzieci traktuje serio."  Roman Dziewoński "Kabaretu Starszych Panów wespół w zespół"

PS pojawia się wzmianka (bardzo delikatna, ale jednak) zarówno o Dudku, jak i Jeremim P. Dla obojętnych: miłego czytania! Dla szukających: miłych poszukiwań (i czytania certo też)!

Komentarze